Wyglądają jak bliźniaczki, ale nie łączą ich geny, tylko smród. Mocny, urynowy. Jest wiosna, zakwita maj, bzy mieszają się z odorem wojny. Jest jeszcze zapach starego człowieka, który całe życie spędza na wsi i rzadko opuszcza swój świat – w tej woni wiatr, pole i kiszonka dla bydła. Mają w Ukrainie dwie krowy i byka. Bydło musi zostać; staruszki martwią się, że trafi je bomba, których dużo teraz spada na obwód ługański. Nie rozumieją, dlaczego. Wsje my byli odin narod. Zwierzętami zajmują się ludzie, których kobiety nie znają; one stoją na dużej stacji kolejowej w stolicy obcego kraju, w głośnej ciżbie uchodźczej. Mają na sobie kilka warstw ciemnych, lepkich od brudu ubrań. Jedna obejmuje ciasno wypchaną reklamówkę.
W niej od góry:
resztki nadpsutego jedzenia,
pognieciony zeszyt z długopisem,
dwa swetry,
dwa foliowe płaszcze przeciwdeszczowe,
jedna para rajstop,
mały pled,
buteleczka ze spirytusem,
bandaż.
Pieniądze i paszporty, jeszcze radzieckie, mają zawieszone na szyjach w saszetkach na suwak. Nie mają telefonu, zgubiły. Na głowach kolorowe, wesołe czapki włóczkowe, podarowane przez wolontariusza w pociągu. Wyglądają w nich jak oklapłe choinki zwieńczone fikuśnymi czubami. Dzięki nim szybko wyławiają jez tłumu uważne oczy chłopaka w jaskrawej kamizelce. Żensziny, iditie so mnoj!
***
Tydzień wcześniej wsiadają do pociągu ewakuacyjnego na stacji w Popasnej, w ich dzieciństwie ważnego punktu kolejowego guberni jekaterynosławskiej. Trudno zresztą powiedzieć, że wsiadają. Ktoś je przywozi ze wsi do miasta i załadowuje razem z gęstym tłumem w podróż do poczekalni na po-wojnie. Poczekalnia jest w Polsce. Nie znają tego kraju. Wszyscy im mówią, że to daleko, ale bezpiecznie i najbliżej powrotu, który na pewno nastąpi. Muszą wrócić. Może już latem? Żeby zdążyć pokazać bydłu słońce i dać mu nacieszyć się łąką, najeść i nachodzić po trawie. Starają się zapamiętać: My w Polszy. Starsza – ma 91 lat – zapisuje nowe informacje w zeszycie, przeczuwając, że mogą być przydatne. Młodsza – ma 87 lat – poddaje się wczesnej demencji i z ufnością patrzy na towarzyszkę. Wojna ojczyźniana jest nieostra, zatarta w odległym dzieciństwie. Powracają: pamięć strachu i tobołek z podobną zawartością, tyle że zawiniętą w czas nowej wojny. Ktoś w pośpiechu wciska pakunek z prowiantem: wodą w plastikowej butelce, sokiem w tekturze, kanapkami w folii aluminiowej, wyprodukowanej w hucie w rosyjskim Sajanogorsku. Zakład słynie też z produkcji doskonałej amunicji.
***
Wolontariusz zawozi je do mieszkania wynajętego w centrum miasta przez organizację dobroczynną. Pielęgniarka najpierw zajmuje się kobietą z demencją. Pyta drugą, czy może ją rozebrać i umyć. Tak, ona będzie stała obok. Fachowe ręce obierają ciało z ubrań, skorupa po skorupie. Zmęczona, zgarbiona postać po chwili stoi prawie naga na dywaniku w łazience. Jest problem z rajstopami, od pasa do kolan przylegają do zaschniętych fekaliów, a wzdłuż łydki do ran na żylakach, z których wiele dni temu zsunął się bandaż. Trzeba to wszystko najpierw namoczyć. Kobieta wchodzi do brodzika, pielęgniarka łagodnie obmywa ją strumieniem ciepłej wody. Nie odzywa się, pozwala na wszystko, wpatruje się w kosmetyki stojące na półce. Uśmiecha się do butelki z zielonym płynem, na niej napis w nieznanym języku: ziołowy płyn do demakijażu dla cery wrażliwej. Przypomina jej ulubioną miętę. Rajstopy w końcu się odklejają, zsuwają. Potem mydło, znów woda, szampon, woda – i tak kilka razy. Spływa maź. Czeka ręcznik, nowe opatrunki, pampersy i długa sukienka w kwiaty. Starsza chce umyć się sama, ale najpierw prosi o czaj, tyle dni tylko woda i woda. Po kilku godzinach, po kąpieli i posiłku, chcą zostać chwilę same. Pielęgniarka wychodzi do pokoju obok. Dobiega jej uszu najpierw cicha rozmowa, potem gwałtowny szloch. Płacze ta, której nie chroni demencja. Trwa kolejne, ciężkie bombardowanie Popasnej i okolic, serwisy informacyjne donoszą o drugim Mariupolu.
***
Przez tydzień wychodzą z mieszkania tylko raz, na pobliski skwer. Wcześniej tego dnia przychodzi wolontariusz z ważną informacją. Na podstawie paszportów i zapisków w zeszycie udaje się zidentyfikować żyjącą rodzinę kobiet. To wnuk starszej, który mieszka z żoną pod Woroneżem. Pytają: gdzie to, ten Woroneż? Rosja, będzie jakieś pięćset kilometrów na południe od Moskwy – mówi wolontariusz. A do Popasnej z Woroneża ile? Bliżej niż stąd? - chcą wiedzieć. Zostaje zapisane w zeszycie: Z Warszawy do Popasnej – tysiąc pięćset kilometrów. Z Woroneża do Popasnej – czterysta pięćdziesiąt kilometrów. Jedziemy do Rosji. Czy Saszka z Woroneża pomoże w transporcie? Zadzwonić do Saszki. Siada z młodszą do stołu, śmieją się, widzą łąki ługańskie, do których będzie tak blisko.
***
Lato, które ma nadejść, będzie w obwodzie ługańskim rekordowe pod względem produkcji rolnej. Rosjanie zabierają wszystko. Jest jeszcze bliżej.