BIODRA EWKA BŁASZCZYK07-07-2023 01:36
         Swietka jest za ładna na czas wojny. Matka z niepokojem patrzy na coraz krąglejsze, czternastoletnie biodra córki. Wieczorną modlitwę ogranicza do powtarzanego w kółko zdania: Matko Boska, pomóż nam w drodze do Norwegii. Wstaje z kolan, sprawdza bagaże. Robi to codziennie odkąd zapisały się na autokar do Oslo. Idzie do pokoju Swietki i naciąga kołdrę po sam czubek głowy o krótkich mysio-blond włosach. Do rana Swietka znika z wojny i matka zapada w czujny, płytki sen. O świcie wychodzi przed dom, patrzy w stronę Kijowa - jego wieżowce widać z Dmitrywki w dobrą pogodę - potem schyla się i sprawdza, czy zawiniątko z tysiącem dolarów wciąż leży w szczelinie pod schodami. Ludzie radzą inne schowki, ale ona nie ufa pochwom. Pochwy są zbyt dostępne, a tam z tyłu to jednak duży kłopot; no i ma hemoroidy. Na pewno zdąży zabrać. 
      Przygląda się osobnej walizce z maszyną do szycia, wielkiej i ciężkiej. Kocha ubierać ludzi i całe życie zarabia szyciem, zna trendy i ma talent do modnych sukienek. Odkąd Swietka prowadzi na Instagramie profil krawiecki matki, sukienki zamawiane są nawet przez eleganckie kobiety z Petersburga. Przecież wszędzie ludzie chcą dobrze wyglądać, wojna czy obok wojny. Tak, weźmie maszynę. Singer 6805 z serii Heavy Duty to nie byle co, kupiona za ciułane przez dwa lata pieniądze. Szyje z komputera wszystko, co tylko sobie matka wymarzy i zaprogramuje. Swietka nie ma do szycia chęci ani drygu, chce się uczyć na lekarkę weterynarii. W komórce przy domu są jeszcze koty z azylu, który prowadziła przed wojną z przyjaciółką i matką – nieduży, ale jedyny taki w okolicy, bo tu ludzie raczej wolą psy i koty rasowe, z hodowli. Bezpańskie to bezpańskie, tylko dziwaczki za nimi latają, żeby wyłapać i wysterylizować. Raz w roku jeżdżą do weterynarza w Irpieniu, który wycina co trzeba. Jest też kącik dla jeży tuż przy schodach do domu, miska z suchą karmą i poidełko. Zwierzęta przychodzą każdej wiosny, są dla Swietki dobrą wróżbą. Przyjaciółki mają się spotkać w Norwegii i pojechać do słynnego ZOO w Kristiansand. Swietka zgłasza się przez Internet na letnią wolontariuszkę do ogrodu i zostaje przyjęta jako osoba asystująca przy wybiegach dzikich kotów. Aktywnie śledzi profil ZOO w mediach społecznościowych.
- Mamo, popatrz, tygrysica syberyjska właśnie urodziła małe!
- Och, a ta rodzina lemurów taka słodka!
- Zobacz, młode lewki pierwszy raz wychodzą na wybieg!
I tak w kółko, odkąd wie, że będzie częścią personelu opiekuńczego ogrodu.  
     Na Telegramie pojawia się informacja, że ruscy są blisko. Matka i córka siadają przed domem, blade i stężałe. Uciec nie mogą; Telegram co kilka godzin powtarza to samo polecenie. Czekać na autokar. Prowadzi go kierowca, który obiecuje zabrać koty. Jest ich jedenaście, muszą je w ostatniej chwili umieścić w kontenerach. Wcześniej autokar jedzie po tych z Irpienia, więc mogą być opóźnienia. Powtarzają na głos plan - zachować spokój, nie uciekać bo zabiją i przed śmiercią umęczą, dać wszystko co chcą, za wszelką cenę uratować dolary. Matka mówi powoli, chropawym głosem.
- Swietka, córuś, w razie gdyby wiesz, zaciśnij zęby i powieki, módl się w myślach do Chrystusa i św. Anastazji. I cicho, jak najciszej.
Swietka nie myśli o Chrystusie. Nie zawraca sobie głowy nieobecnymi w jej życiu mężczyznami. Jej ojciec też się kiedyś modlił, a od dziesięciu lat ma w Kanadzie nową żonę i nowe dzieci. Anaszka, to i owszem. Tak nazywa się najmłodsza kotka w azylu, niepokorna awanturnica. Swietka siedzi na schodach, nad dolarami, myśli o zwierzętach i o wielkich ciężarówkach ze zdjęć na Telegramie. Wyglądają jakby miały w środku cysterny na mleko, ale to mobilne krematoria orków.
     W końcu przychodzą. Jest mglisty i zimny poranek, z Dmitrywki nie widać Kijowa i drogi dla autokaru. Przechodzą przez furtkę, siedmiu albo ośmiu. Są pewni siebie, dobrze zorganizowani. Dwóch zostaje przy bramie, dwóch pilnuje Swietki i matki zaprowadzonych do komórki z kotami, reszta wchodzi do domu. Najpierw sprawdzają, co jest do wzięcia i biorą: wszystkie walizki, drobny sprzęt elektroniczny i kilka sztuk złotej biżuterii, którą matka wyłożyła na stół z nadzieją, że zostawią w spokoju młode biodra. Zabierają łupy do wozu. Matka próbuje obserwować, co się dzieje, ale przez małe okno komórki widzi tylko kabel z wtyczką, zwisający z przyczepy pojazdu, dyndający na boki jak wahadło: z tostera, który kupiły niedawno w Kijowie. Jest jeszcze ciepły i pachnie serem ze śniadania. 
     Masywna dłoń zamyka drzwi komórki.
- Starą zostawiamy, cuchnie szczynami. Pilnować suki, potem zrobimy co trzeba!
Zaczyna się. Za każdym z siedmiu lub ośmiu razy Swietka nie przywołuje Chrystusa ani św. Anastazji. Knebluje ból, pojękuje do wewnątrz. Matka wymiotuje z boku pod lufą kałasznikowa, po opróżnieniu żołądka osuwa się półprzytomna na ziemię. Koty siedzą skulone w rogu komórki. Po trzech godzinach podjeżdża pod dom ogromna ciężarówka. Wrzucają Swietkę do cysterny nie na mleko, jej ciało ląduje na chłopaku w mundurze. Miesza się krew. Oboje mają rany w tych samych miejscach: on po serii ukraińskich kul, które rozerwały mostek, ona po odciętych ruskim nożem piersiach. Jeden z orków rzuca je kotom. Wąchają ostrożnie i po chwili uciekają, wydając z siebie niskie, przeciągłe warczenie.
     Autokar przyjeżdża do Dmitrywki po dwóch dniach. W progu domu leży kobieta bez oczu i języka. Żyje. Ratownik sprawdza oddech i tętno, opatruje pobieżnie rany. Umieszcza ciało na siedzeniu, podłącza kroplówkę. Po tygodniu podróży autokar dociera do celu. W tym czasie kończy się aukcja na serwisie avito.ru i Singer 6805 Heavy Duty sprzedaje się za pięćset rubli. Po dwóch miesiącach w skrytce z dolarami pojawiają się jeże z młodymi. Matka Swietki regularnie odwiedza ZOO w Kristiansand i przysłuchuje się dzikim kotom.